niedziela, 9 listopada 2014

Od Akame c.d. Ryu

Wciskając się w ten jakże okrutny mundurek, co chwile posyłałam jakieś złośliwe uwagi. Myślałam, że wytrzymam ale w momencie, gdy moja starsza o rok siostra wparowała do mojego pokoju i zaczęła komentować to jak nietypwo wyglądam... miałam ochotę jej walnąć. Ze zdziwieniem spostrzegłam, że mam jeszcze dużo czasu do rozpoczęcia zajęć. Przynajmniej tyle dobrego.
-Akame, nie ukryjesz tego przede mną, kto u Ciebie wczoraj był? - Hiori oparła się o framugę drzwi nie pozwalając mi w ten sposób przejść
Aha, bojowa postawa z rana. Prychnęłam pod nosem po czym popychając lekko swoją "kochaną" siostrę ruszyłam w stronę kuchni. Tam, zajadając się ryżem, siedziała Kathleen, moja młodsza o dwa lata siostrunia. Ona również posłała mi ten denerwujący uśmieszek. Przewróciłam oczyma i spakowałam drugie śniadanie, przygotowane przez mamę do torby. Właściwie to byłam już gotowa do wyjścia... Wychodząc z kuchni i kierując się w stronę drzwi, po chwili ktoś pociągnął mnie za włosy i upadłam na ziemie.
-Czekasz, smarku - Hiori powiedziała z lizakiem w buzi
Posyłając jej nienawistne spojrzenie wstałam, gładząc długie włosy. Pomijając nasze różne od siebie charakterki, ja i moja starsza siostra, byłyśmy podobne, aż za bardzo. Wyższe o jakieś trzy centymetry, chodzące zło. Po jakiś piętnastu minutach, moja siostra raczyła się wreszcie zebrać. Z wielkim poirytowaniem, wyszłam za żmiją trzaskając drzwiami. Dzisiejszego dnia było wietrznie i chłodno, nie lubię takiej pogody. Idąc cały czas dwa metry za siostrą, czułam się dziwnie, nie wiem czemu ale nie lubiłam nigdzie z nią przebywać. Zawsze odczuwałam taką... napiętą atmosferę. Kiedy wreszcie znalazłyśmy się pod szkołą, ta z uśmiechem na twarzy podbiegła do seoich nowych koleżanek. Nie rozumiałam tego, nawet nie skończył się pierwszy tydzień w szkole oraz kiedy tutaj mieszkamy, a ona już miała przyjaciółki. Może to po prostu ja byłam dziwna? Starając się tym nie przejmować, ruszyłam w kierunku swojej sali. Oczywiście na każdej z lekcji, jakiś nauczyciel miał jakieś problemy, że nie rozumiem czegoś albo niby zajmuję się czymś innym. Mam to gdzieś, nie miałam dzisiaj na nic siły i trening też sobie chyba dzisiaj odpiszczę. Jednak wypadałoby wcześniej kogoś o tym poinformować... kiedy już czwarta lekcja minęła i nastała upragniona przerwa, ruszyłam w stronę sali swojego nowego kolegi. Ryu siedział w swojej klasie i gadał z jakimiś chłopakami, naprawdę nie chciałam mu przeszkadzać, ale nie miałam wyboru. Zdecydowanym krokiem podeszłam do chłopaka, widząc jego zdziwienie na twarzy uśmiechnęłam się lekko.
-Coś się stało?
-Nic, po prostu chciałam się zapytać czy powiadomisz trenera... że dzisiaj mnie nie będzie?

(Ryu? Lekki brak pomysłu)

piątek, 31 października 2014

Od Kaoru c.d.- Gilberta

Stoję jeszcze chwilę w miejscu nie dokładnie wiedząc, co powinnam teraz zrobić. Zaczekać na Gilberta, czy może wrócić na imprezę? W końcu jednak podejmuję męską decyzję. (Nie)znając chłopaka, może tam siedzieć nawet pół godziny, bóg wie, co robiąc. Po nim trzeba się spodziewać wszystkiego.
Kiedy wychodzę z domu, od razu tracę rezon. Wszyscy, bowiem zdają się świetnie bawić rozweseleni alkoholem, kurczowo, trzymanym w dziwnie wymachujących dłoniach. Ludzie stoją na stole, a parę niezbyt rozgarniętych nastolatków wdrapało się na dach i teraz widać, że już mało przytomni obściskują się z krępą brunetką. Na środku zaś zdecydowana większość, tańczy coś, czego po prostu nie da się zidentyfikować, w takt żywej piosenki o zabijaniu. Ależ to słodkie…
Zrezygnowana opadam na jedno z krzeseł tuż, przy wyjściu, żebym w razie, czego mogła szybko ewakuować swoją osobę, po czym pochylam się do przodu i opieram głowę na rękach. Czuję bez obecności Gilberta, jakiś dziwnego rodzaju niedosyt. Od paru godzin w ogóle się z nim nie rozstawałam, a mój umysł zdążył przywyknąć do jego ciągłej paplaniny, i teraz, choć od naszej ostatniej rozmowy minęło zaledwie parę minut, naprawdę mi go brakuje.
Mam już zamiar wstać i sprawdzić czy przypadkiem Gilbert nie zaszył się w kuchni, ale powstrzymuje mnie jakiś chłopak.
-Coś taka smutna? Weź się napij, od razu zrobi się bardziej wesoło. No, nie Mai?- mówi do naprawdę ładnej długonogiej Europejki, po czym wpycha mi do rąk zamkniętą puszkę z piwem i znika z dziewczyną w głębi mieszkania.
Patrzę na napój ze zrezygnowaniem. Jestem przeciwnikiem piciu, alkoholu, przed ukończeniem osiemnastego roku życia, ale z drugiej strony to przecież tylko jedna puszka.
W końcu, wzdychając i obiecując sobie, że wezmę mały łyczek na spróbowanie, otwieram metalowy pojemnik, po czym przykładam go sobie do ust.
Oczywiście nie wytrzymałam. Już po chwili metalowy pojemnik był kompletnie osuszony. Ah, ta moja powierzchowna ostrożność.
****
Aktualnie kiwam się na krześle, szczerząc się przy tym niebotycznie szeroko. Wyglądam zapewne jak wariatka, ale mało mnie to obchodzi. Chcieliście, żebym była wesoła? To proszę jestem. Jakieś jeszcze życzenia? Nie? No i tak ma być.
Nagle mundurek, który wciąż mam na sobie staje się niesamowicie niewygodny. Drapie w kark, hamuje oddech. Odkładam, więc puszkę i ściągam dwa sweterki tak, że jestem teraz tylko w białej obcisłej bluzce na ramiączkach. Oczywiście normalnie nie paradowałabym nigdzie tak ubrana, ale… Nosz kurde… mam wszystkich gdzieś!
Znów biorę do ręki puszkę po piwie, gdy nagle wraca Gilbert. Podskakuję jak oparzona i o mały włos nie spadam z krzesła, gdyż w pierwszym odruchu biorę go za ducha. Czarne ubranie, czerwone oczy, blada skóra i jasne włosy, razem z alkoholem nie dają szczerze powiedziawszy zbyt dobrego koktajlu. Obrzucam chłopaka wściekłym spojrzeniem i zaplatam ręce na piersi.
-Piłaś?- to chyba jego najkrótsza wypowiedz w ciągu ostatnich godzin.
Kiwam głową wciąż obrażona i znów odstawiam puszkę. Coś się nie mogę zdecydować czy chcę ją w ogóle trzymać.
-Przeszkadza ci to?- wzruszam ramionami. Chłopak chce odpowiedzieć, ale przerywa mu zdyszany i cały czerwony na twarzy Lud.
-Gilbert! Na dywanie jest plama! Rozumiesz? Plama!
-To ją zostaw, potem posprzątasz.- Ludwig łapie dziwaka za ramiona i zaczyna nim trząść.
-Ona się klei! Ktoś musiał wylać cole i teraz jest plama! Jak ja mam to niby, powiedz mi wyczyścić?! Jak?!
Wow. W ustach blondyna słowo „plama” brzmi niczym „trup” czy „krew”. Od razu widać różnicę pomiędzy nim, a właścicielem pluszowego królestwa.
Parskam śmiechem i wstaję by rozdzielić braci, przy okazji zgarniając ze stołu nową puszkę piwa, którą już sekundę później wręczam Ludowi.
-Wypij. Mnie to pomogło.- uśmiecham się szeroko, po czym chwytam Gilberta za rękę.- No, choć! Mam ochotę pooootańczyć!


<Ciąguzdalszowałam xD>

czwartek, 30 października 2014

Od Gilberta c.d.- Kaoru

- Masz świadomość, że tam za drzwiami jest twoja impreza urodzinowa, prawda? - Gilbert odchylił się tak, żeby móc spojrzeć na dziewczynę. Z nieprzyzwoicie szerokim uśmiechem, który nie chciał zejść mu z twarzy nawet mimo usilnych prób, odgarnął jej mokre włosy z oczu. Kaoru tylko pokiwała głową i odwzajemniła jego uśmiech.
Siedzieli tak jeszcze przez chwilę, w ciszy wsłuchując się w dochodzącą z ogrodu głośną muzykę i raz po raz wznoszące się ponad nią wrzaski i piski. Potem Gilbert poklepał jubilatkę po głowie jak grzecznego psa.
- Powinnaś tam wracać, kotku - mówiąc to, sam wstał, pociągając dziewczynę za sobą na nogi, po czym dość niedelikatnie wypchnął ją z łazienki, nie zwracając choćby najmniejszej uwagi na jej zaskoczoną minę.
- A ty nie idziesz? - spytała, odwracając się przodem do chłopaka. Sprawiała wrażenie zupełnie zdezorientowanej. Beilschmidt uśmiechnął się jeszcze szerzej i mrugnął do niej porozumiewawczo, ruszając korytarzem w stronę drzwi do swojego pokoju.
- Mam niejasne przeczucie, że jednak powinienem się ubrać - rzucił jeszcze przez ramię. - Nawet ja nie paraduję w samych gaciach po własnym ogrodzie, a już na pewno kiedy ten ogród jest pełen ludzi, których w większości znam. Nie wypada. Wiesz, savoir vivre czy inne gowno... Rozumiesz.
Kaoru chyba nie do końca rozumiała, ale nikt jej nic nie wytłumaczył. Gilbert, zatrzasnąwszy jej przed nosem drzwi swojego pluszowego królestwa, zaczął buszować wśród maskotek wszelkich kształtów i kolorów w poszukiwaniu jakichś w miarę czystych ubrań. Albo przynajmniej szafy. Tak, z szafy byłby o wiele bardziej zadowolony.
Trochę mu to zajęło, ale w końcu wypełzł z pokoju w tym, co miał na sobie w ostatni weekend - czarnych spodniach, równie czarnym tiszercie z czerwonym nadrukiem w kształcie śladu zakrwawionej dłoni, jeansowej kamizelce i kolejnej parze trampek.


<Długie, wiem. XD>



środa, 29 października 2014

Od Aiki

Dni w szkole mijały szybciej niż przypuszczałam. Niedawno zaopatrzyłam się w mundurek, który także bardzo przypadł mi do gustu. No i klub koszykówki, który stał się nieodłączną częścią mojego życia. 
Wróciłam właśnie z treningu. Gdy tylko wkroczyłam do mieszkania rzuciłam na ziemię szkolną torbę, siatkę z zakupami i teczkę z dokumentami koszykarzy. 
-A niech Cię, Ichi- burknęłam. Chłopak miał mi pomóc zrobić zakupy, ale jak zwykle zręcznie ominął nielubiane przez siebie zadanie, powiedział tylko, że wpadnie na obiad. 
Pochowałam rzeczy do lodówki, w między czasie wcześniej przyprawionego kurczaka wrzucając na patelnię. Wyciągnęłam dwa talerze, szklanki i sok pomarańczowy. 
Wszedł jak zwykle bez pukania. 
-Yo, Ai-chan!- krzyknął głośno- Ale ładnie pachnie. 
-Ale ładnie mnie ręce od siatek bolą- rzuciłam. Niech czasem nie myśli, że tak łatwo mu odpuszczę. 
-Oi, Aika- uśmiechnął się głupkowato - Następnym razem Ci pomogę, obiecuję!
-Jasne, codziennie tak mówisz. 
-Zobacz! Kupiłem Ci czekoladę- wyciągnął w moją stronę tabliczkę białej czekolady. Spiorunowałam go spojrzeniem. I wszystko jasne. 
-Czy ty wiesz do czego właśnie się przyznałeś? 
Tak, kilka dni temu mieliśmy badania u pielęgniarki. Stwierdziła, że Asuhara ma za wysoki poziom cukru i nie kazała mu jeść słodyczy. Od tego czasu przestał chodzić ze mną na zakupy. I prawdopodobnie właśnie wtedy zaczął chodzić do sklepu sam, zaopatrując się w zapasy najróżniejszych słodkości. 
-Eee, zjedzmy już może obiadek, cl?- wyszczerzył się przeczesując dłonią włosy. Pokręciłam głową z niedowierzaniem zakładając ręce na biodrach. Za grosz przyzwoitości.
-Niech Ci będzie. Ale jutro powiem pani Shirogane, żeby dorzuciła ci coś specjalnego do treningu. 
-Ahc, co za zaszczyt- rzucił, śmiejąc się. 
Usiedliśmy przy stole i niemal od razu zaczęliśmy jeść. No i rzecz jasna rozmawiać. 
-Ale te nasze cheerleaderki są fajne- powiedział Ichi popijając mięso sokiem- Aż miło popatrzeć jak tak sobie podskakują w tych krótkich spódniczkach. 
-Zachowujesz się jak jakiś stary zboczeniec- skwitowałam- Dziewczyny pracują tak samo ciężko jak wy. Starają się też was dopingować, jakbyś nie zauważył. 
-Oi, Ai-chan, ty zawsze taka poważna. Przecież tylko się droczę. 
-Ty zawsze "tylko się droczysz" - zauważyłam. 
-Może - wzruszył ramionami - Aika, chodźmy po obiedzie na boisko- powiedział nagle bardzo jak na siebie stanowczo. 
-Po obiedzie się odpoczywa- rzuciłam- Poza tym mogę się założyć, że nie odrobiłeś lekcji. 
-Lekcje są nudne, a kosz zajebisty. Chodźmy na boisko. 
Westchnęłam. Upór dziecka, oczy szczeniaczka i zadziwiająca pewność siebie- Asuhara Ichi. 
-Dobra. Ale jutro i tak ćwiczysz podwójnie- uśmiechnęłam się, gdy uniósł rękę w geście zwycięstwa. 


<Asuhara? :D >

wtorek, 28 października 2014

Od Fusae c.d.- Ryoko

Nie mogę sobie nawet wyobrazić jak infantylnie wyglądam w oczach Ryoko- rumieniący się kurdupel, który nie potrafi zrobić kilku porządnych kroków. "Weź się w garść, Saito"- strofuję się, po czym prostuję plecy, starając się przyjąć pewną siebie postawę. Staram się zwracać do siebie po imieniu, ale za każdym razem słyszę głos matki, zamiast swojego. Niestety, jak się okazuje, niezmiernie trudno jest udowodnić swoją siłę gdy ledwo potrafisz nadążyć za swoim towarzyszem. Podejmuję kilka prób dotrzymania chłopakowi kroku, jednak wszystkie zdają się być całkowicie bezskuteczne. W końcu on sam zwalnia, za co w duchu mu dziękuję. 
-Gdzie idziemy?- pytam po chwili milczenia, nie mogąc znieść ciężkiej atmosfery.
-Niespodzianka- odpowiada. Nie brzmi to jednak jak miłe, tęczowe zaskoczenie. Bardziej jak zimny, skostniały lodowiec, którego aż boisz się dotknąć.
-Twój entuzjazm sprawia, że aż nie mogę się doczekać- cienki żarcik, ale zawsze coś. Posyłam mu subtelny uśmiech, a on odpowiada mi drgnięciem kącików ust. Nie wygląda mi na osobę, która tylko szuka okazji na to, żeby się szczerzyć, więc chyba mogę to nazwać osiągnięciem. Wreszcie zatrzymujemy się przed sporym budynkiem, wzdłuż którego stragany i rozmaite stoiska ciągną się w nieskończoność. Tuż nad naszymi głowami widnieje neonowo czerwony szyld z napisem "SUSHI", cały poobklejany tandetnym, złotym plastikiem i przypadkowymi znakami z japońskiego alfabetu. Unoszę brwi, ale Ryoko wydaje się tego nie zauważać. Bez większego namysłu wchodzi do środka, a ja podążam za nim, co prawda bez większych ekspektacji, ale mocno zaciekawiona. 

Wnętrze lokalu przypomina bardziej labirynt niż pokój. Chłopak wybiera miejsce przy obszernym oknie, więc dosiadam się bez dyskusji. Ściągam przemoczony płaszcz, pod którym kryje się gładki, szary sweter typu lekkiego oversize, jednak wilgoć sprawia, że staje się jeszcze obszerniejszy i cięższy, co nieco utrudnia utrzymanie go na ramionach. 
-To może mi powiesz co właśnie uratowałem?- pyta się niespodziewanie Ryoko. Ma na myśli kartki, oczywiście. Po krótkim "yhmm.." sięgam do torby i wyciągam z niej ciemnoszarą teczkę, po czym pozwalam mu rzucić okiem na moją pracę.
-Po części rzeczy szkolne, po części dodatkowe... starałam się jakoś ułożyć drużynie rozkład zajęć, tak, aby nie musieli zrywać się z najważniejszych lekcji...- tłumaczę, widząc minę chłopaka na widok niezrozumiałych bazgrołów.- Problem w tym, że plan treningowy trenera Kenmotsu, jest... no, jakby to dobrze ująć... obszerny.
Zauważam, że spojrzenie Ryoko zawiesza się na jednym nazwisku- "Sayuki Kaoru".
-Znasz kogoś z drużyny?- pytam, a on podnosi wzrok.
-Możliwe- mówi. Stara się ukryć zainteresowanie, ale tym razem jego oczy zdradzają wszystko. Krzyżuję ręce na piersi i unoszę lekko brew, jednak na moich ustach gości lekki uśmiech satysfakcji.

<Ryokuś, słońce? C:>

poniedziałek, 27 października 2014

Od Ruki c.d.- Ryoko

Nie wiedząc dokładnie o co w tym chodzi, przyglądałem się chłopakom. Wiem, że jeden z nich był jakimś tam lalusiem z Pokolenia Cudów, ale nic poza tym. Dziewczyny tłoczące się obok wysokiego blondyna zaczynały być strasznie, ale to strasznie irytujące. Po chwili ten blondyn spojrzał na mnie po czym zrobił zdziwioną minę.
-To twój kolega? – zapytał wskazując na mnie palcem – Ktoś ty?
-Nie gadam z obcymi – wyszczerzyłem zęby w uśmiechu – Mówiliście coś o graniu? Chętnie pooglądam.
Ryoko nie czekając dłużej, po prostu ruszył w stronę boiska do kosza. Nie mając nic do roboty, powlokłem się za nimi, spoglądając ukradkiem na chłopaków. Sam Ryoko, zachowywał się jakby inaczej. Może to na myśl o za niedługo mającym miejsce meczyku pomiędzy nim a tym gościem? Nie miałem pojęcia i tak szczerze to nie chciałem się w to mieszać. Kiedy byliśmy na boisku, po prostu siadłem na tyłku, a oni zaczęli grać. Muszę przyznać, że wyglądało to całkiem imponująco. Pomimo tego, że blondyn miał nad Ryokiem przewagę, chłopak radził sobie całkiem nieźle. Spojrzałem na zachmurzone niebo, kompletnie odłączając się od oglądania. Spojrzałem na nich dopiero wtedy, kiedy usłyszałem łomot i cichy krzyk. To co zobaczyłem, sprawiło, że spadłem z drewnianej ławeczki śmiejąc się. Waląc nogami o ziemię i śmiejąc się najgłośniej jak umiałem, wpatrywałem się w leżących na siebie chłopaków. Na wet nie chciałem wiedzieć, jak do tego doszło. Po prostu dalej się śmiałem, kiedy poczułem na sobie wrogie spojrzenia chłopaków. Przestałem się śmiać i wstałem dalej trzymając się za brzuch.
-Takie to śmieszne? – Ryoko burknął.
-A żebyś wiedział – znowu parsknąłem śmiechem.

<Ryoko? Przepraszam, że tak długo D: >

Od Kirito c.d.- Yunico

Czekałem na sali już od godziny. Zostaliśmy wcześniej zwolnieni z dwóch ostatnich lekcji (nie żebym źle życzył dziecku naszej matematyczki, ale wybrało sobie doskonały moment na nagły atak przeziębienia) i w tym czasie zdążyłbym wrócić do domu i trochę ogarnąć. 
Ale nie. Postanowiłem, że sobie poczekam na pannę Rudowłosą i troszkę z nią pogadam.
Chciałem się dowiedzieć jak przeżyła wczorajsze... Ehm... Spotkanie.
Nie. Dobra, macie mnie, nie o to mi chodzi. Chcę wiedzieć czy jej siostra długo i w jaki sposób dawała się jej we znaki. 
No i moja święta cierpliwości i wielkie poświęcenie zostały nagrodzone - Yunico przyszła jako pierwsza na salę, jakieś 20 minut przed rozpoczęciem treningu.
Na początku w ogóle mnie nie zauważyła i zaczęła swój trening. Nie zorientowałem się, że patrząc na nią, mimowolnie się uśmiechnąłem. Miała ogromny talent, było widać, że taniec to jej żywioł.
Ale nagle spojrzała na trybuny. Mało nie padłem ze śmiechu. Wyglądała, jakby ktoś włączył na filmie pauzę. Nie drgnął jej żaden mięsień, po prostu stanęła w jakiejś tanecznej pozycji i patrzyła na mnie.
- Zawiesiłaś się? - zapytałem, usiłując zachować jaką taką powagę. 
Yunico otrząsnęła się, i momentalnie spiekła raka.
- Wybacz, ja... Cię nie... Nie zauważyłam. - powiedziała
- Nie ma sprawy. - odpowiedziałem
Dziewczyna odwróciła się i wróciła do swoich ćwiczeń.
- Wiesz co? Naprawdę nieźle tańczysz. - powiedziałem nagle
Rudowłosa zatrzymała się na moment, ale po chwili tańczyła dalej. Do mnie doleciało tylko krótkie:
- Dziękuję.
Patrzyłem na nią przez chwilę, aż wpadł mi do głowy zabawny/głupi/świetny pomysł. Po cichu wstałem i podszedłem do stojącej w tym momencie tyłem dziewczyny. Odczekałem na odpowiedni moment i zacząłem ją łaskotać.
Od razu zaczęła się śmiać i wołać:
- Ki...Ki-ri-to, p-prze-przestań, hi-h-hi-hi, p-proszę, -j-ja-m-m-mam-ł-ła-łaskotki!
Zgięła się w pół, próbując uniemożliwić mi dalsze manewry na polu łaskotkowym, ale nie wyszło jej to, osiągnęła tylko tyle, że leżąc na ziemi, zwijała się ze śmiechu, będąc bezlitośnie łaskotaną, przez osobę... No mnie.
- No co? Coś nie tak? Nie mów, że ci się nie podoba... - powiedziałem zadowolony z siebie, ale także nie mogłem powstrzymać ogromnego banana, który pojawił się na mojej twarzy i ani myślał zniknąć.
Przez moment, Yunico próbowała kontratakować, ale ja i tak byłem górą.
Byliśmy tak zajęci, że nie zauważyliśmy, jak na salę wszedł nasz trener, wraz z resztą drużyny.
- Panie Kirigaya, nie chciałbym panu przeszkadzać, ale przypominam, że ma tu się odbyć trening. Z koleżanką umówisz się później. - lodowaty głos trenera przywrócił nas do rzeczywistości.


<Yunico? Ale było fajnie, nie? Nie zabijesz mnie, prawda? ...Prawda?...>

niedziela, 26 października 2014

Od Watanabe

Po dość uprzejmych przeprosinach od chłopaka zrobiło mi się trochę głupio więc uciekłam z boiska od razu jak piłka znalazła się w grze. Pod pretekstem bólu głowy zrezygnowałam z reszty treningu i ruszyłam do szatni. Tak naprawdę chciałam pobyć sama. Szybko się przebrałam i opuściłam szatnie kierując się do wyjścia z budynku. Korytarze opustoszały, szkoła wydawała się pusta, jakby zapomniana. Szłam dwa razy wolniej przeglądając się wysokiemu sufitowi i starym ścianą. Zanim się obejrzałam stałam przed drzwiami wejściowymi. Pchnęłam je a na twarz spadły mi trzy małe krople deszczu.
-No trudno...- westchnęłam i wyszłam wprost w lekki wiosenny deszczyk. "Deszczyk" po chwili zmienił się w ulewę, a ja ciasno owijając się kurtką przyspieszyłam kroku. Zamierzałam przejść przez mały park i znaleźć się w księgarni którą zauważyłam w drodze do szkoły. Stojąc przed przejściem dla pieszych tak się zamyśliłam, że przejeżdżający samochód ochlapał mnie niesamowitą ilością wody, że dalsze próby ochronienia ubrania kurtką nie miało sensu. Idąc przez park o mało nie przewróciłam się o coś ocierającego się o moją nogę. Zaskoczona spojrzałam w dół i zobaczyłam czarnego kociaka z rudą plamką na nosie.
-Hej mały.- schyliłam się po niego.- Jesteś głodny?
Chowając się przed deszczem pod pobliskim drzewem wygrzebałam z torby nie zaczętą kanapkę z szynką. Wędlinę wygrzebałam dla zwierzaka, który zajadał się nią głośno mrucząc. Kucnęłam obok niego i zaczęłam lekko gładzić go po grzbiecie. Dopiero teraz zauważyłam chłopaka kręcącego się od krzaka do krzaka niezwracającego uwagi na deszcz. "Możesz szuka ciebie, kocie?"-pomyślałam. Wzięłam kota na ręce i ruszyłam w kierunku nieznajomego.
-Przepraszam, nie szukasz przypadkiem tego zwierzaka?- spytałam zawstydzona.
Chłopaka spojrzał na mnie zdziwiony i zaczął się śmiać pod nosem. Zarumieniłam się zastanawiając się jak komicznie wyglądam cała mokra z włosami obklejającymi twarz.


<Ryu? Szukasz może kotełka?>

Od Kaoru c.d.- Gilberta

Nosz kurde! Co ja do jasnej cholery wyprawiam?! Całuję się z jakimś świrem, na podłodze w łazience, cała ociekając wodą. Wypada jeszcze zaznaczyć, że ledwo gościa, znam, a także, że ma on na sobie szlafrok w kurczaki. Ale... nigdy prze nigdy nikomu bym tego momentu nie oddała, ani się nim nie podzieliła.
Oczywiście całowałam się z paroma chłopakami, ale to zawsze było jakieś takie lepkie, niezbyt miłe, i prawie zawsze kończyło się krótkim, ale stanowczym "Na razie" z mojej strony. Jednak to teraz... Nosz kurde, aż mowę odbiera...
Czuję palce chłopaka zanurzającego się w moje włosy, a także słyszę jego ciche pomruki. Gdybym nie miała aktualnie ust, zajętych zgoła inną czynnością z pewnością, bym się uśmiechnęła. 
Gilbert przysuwa, mnie do siebie, tak blisko, że, aż zdaje się to być niemożliwe. Robi mi się gorąco. Potwornie, gorąco, i gdybym mogła otworzyć okno, z pewnością bym to zrobiła. Ale nie mogę i nie chcę...
Bezwiednie wodzę palcami po karku chłopaka, który reaguje jeszcze bardziej intensywnym pocałunkiem...
Teraz to ja lekko mruczę i odpłacam mu się tym samym... Chyba jeszcze nigdy nie czułam się tak dobrze...
Odklejamy się od siebie dopiero w tedy, gdy już po prostu nie jesteśmy w stanie złapać oddechu. Opieram głowę o ścianę po czym zamykam oczy, rozkoszując się minionymi chwilami... 
Oczywiście zdaję sobie sprawę, że Gilbert uważnie mi się przygląda, zapewne przyciągnięty głośnym oddechem, a także, czerwonymi rumieńcami.
W końcu otwieram oczy i patrzę na chłopaka. Po jego minie nie jestem w stanie stwierdzić o czym myśli, ale nie dbam o to. Obejmuję Gilberta za szyję i kładę głowę na jego ramieniu. Drżę lekko z nerwów, jednak nie odsuwam się. Właśnie bowiem postanawiam, że nigdy go już nie puszczę. Jest tylko mój...

<Robi się ciekawie xD>

Od Gilberta c.d.- Kaoru

Gilbert świetnie pamiętał chwilę, kiedy pierwszy raz całował się z dziewczyną. Miał wtedy czternaście lat i był całkowicie niedoświadczony jeśli chodzi o kontakty damsko-męskie, a na dodatek okazał się dwa lata młodszy od swej wybranki. I, jeśli miał być szczery sam ze sobą, damska łazienka w podrzędnym gimnazjum, śmierdząca chemikaliami i dławiącym smrodem taniego odświeżacza do powietrza, nie była najlepszym miejscem na tak prywatne rzeczy.
Potem robił to niejeden raz, ale nawet mimo doświadczenia, które posiadał - i to raczej niemałego - to jednak w tamtej dziwnej chwili, na mokrej podłodze w łazience, znowu poczuł się jak zdezorientowany, niepewny czternastolatek.
Z początku nie do końca wiedział jak zareagować. Pocałunek zaskoczył go i speszył, co nie zdarzało się często. W pierwszym odruchu spiął się cały, jakby w oczekiwaniu na cios. Kaoru musiała wyczuć jego napięcie, bo odsunęła się od niego nagle. Gilbert zdążył jeszcze zauważyć czerwień, którą nagle zapłonęły jej policzki, zanim na powrót przyciągnął ją do siebie i pocałował tak brutalnie, jakby ten jeden pocałunek miał uchronić go przed niechybną śmiercią w okrutnych męczarniach, a jednocześnie tak delikatnie i nieśmiało, jakby bał się, że może zrobić jej krzywdę. Jakby to naprawdę był jego pierwszy raz.
Tym razem to Kaoru zesztywniała. Nie trwało to jednak długo - już po chwili na powrót się rozluźniła i objęła go rękoma za szyję, odwzajemniając pocałunek. Gilbert westchnął, wydając z siebie pomruk zadowolenia podobny do mruczenia kota. Nieświadomie przyciągnął dziewczynę bliżej, wplatając palce w jej włosy i zupełnie ignorując fakt, że całe jej ubranie było przemoknięte do suchej nitki.


<Kaobert shippers were like OH MY SOŁ SZŁIT. XD>

Od Kaoru c.d.- Gilberta

Oczywiście, nie mam najmniejszych problemów z obecną sytuacją. Absolutnie nie przejmuję się faktem, iż siedzę mokra, w łazience, z pół gołym świrem, którego ledwo znam. Bo, to takie normalne, nie?
Zawijam ociekające wodą włosy ręcznikiem od Gilberta, i odwracam wzrok, byle by tylko nie spojrzeć na tego dziwaka.
-Coś nie tak?- pyta i jak małe zdziwione zwierzątko przekrzywia głowę. Zamykam oczy i marszczę nos.
-Była bym bardzo wdzięczna gdybyś się ubrał. Jakiś szlafrok czy coś...
-W takim razie podaj mi ten niebieski w kurczaki.
Odwracam się w prawo i z ciągam kolejną dziwną część garderoby Gilberta z metalowego wieszaka, po czym rzucam chłopakowi.
Boże ile ja bym teraz dała za siłę do ucieczki z tego miejsca, ale... po prostu nie potrafię... eh...
Jakby mnie coś trzymało za ręce i nogi nie pozwalając wstać. 
Gilbert niezdarnie wkłada szlafrok po czym uśmiechając się jakby nigdy nic strzela tekstem.
-Czytałaś Percy' ego Jackson' a?
Cóż... nie żebym, narzekała, ale naprawdę nie spodziewałam się teraz takiego pytania, a w szczególności nie po nim.
-Tak, czytałam...
-Naprawdę?!- oczy Gilberta robią się wielkie jak spodki do herbaty.- I jak?! Podobał ci się?! Świetny, no nie?!
-Bardzo dobra seria i...- ale nie udaje mi się dokończyć. Gilbert bowiem zasypuje mnie potokiem słów. 
Opowiada o swoich ulubionych bohaterach, o najlepszych momentach książki, a także o beznadziejności filmów. A im dłużej mówi i im bardziej ozdabia swoją wypowiedz, tym szerszy jest mój uśmiech.
Nie wiem dlaczego dokładnie to robię, ale siadam koło Gilberta na ziemi i wsłuchuję się uważnie w każde jego słowo. Przechodzą mi nagle wszystkie urazy jakie do niego kiedykolwiek żywiłam. Teraz jest tylko ten miły, zwariowany Gilbert, którego naprawdę lubię.
Jeszcze parę godzin temu nie uwierzyła bym w to wszystko, a mimo to naprawdę tu siedzę. Śmieję się, wyginam usta w uśmiechu. Ten chłopak jest naprawdę niesamowity... Nie, nie co ja gadam...
Ale nagle... robię chyba najbardziej lekkomyślną, głupią, bezsensowną, narwaną, nieuzasadnioną (itp.) rzecz w swoim życiu. Nachylam się do Gilberta, i... całuję go w usta...
Boże..., ale jestem głupia....


<Ekhem... xD >

Od Gilberta c.d.- Kaoru

Gilbert zamknął za sobą drzwi, wciąż stojąc tyłem do nich. Wokół niego na kafelkach podłogi w łazience zdążyła już powstać nieduża kałuża wody i bitej śmietany. Ogółem sam Gilbert wyglądał dość żałośnie - przemoczony do suchej nitki, z resztkami bitej śmietany na twarzy, ubraniu i we włosach. Jego biała czupryna była posklejana w wielu miejscach, sterczała na wszystkie strony, kleiła się do czoła i właziła mu do oczu. Chłopak nie mógł oprzeć się wrażeniu, że jeśli kichnie, to okaże się, że w nosie też ma bitą śmietanę.
- Obrazisz się? - spytał, choć pytanie było czysto retoryczne, bo już w chwili, w której je zadawał, majstrował przy prysznicu. - Lud wytrzasnął skądś węża ogrodowego i mogłem się trochę opłukać, ale woda w kranie ogrodowym jest zimna i cuchnie zgniłymi jajami. A ja zdecydowanie wolałbym nie śmierdzieć nimi przez następny tydzień.
Paplałby dalej, gdyby nie fakt, że ściągana koszulka na chwilę zatkała mu usta. Gilbert rzucił ją na podłogę jak różową szmatę. Podobny los spotkał spodnie, choć z nimi było nieco więcej roboty - mokre były naprawdę trudne do ściągnięcia. Beilschmidt z westchnieniem stanął pod gorącym strumieniem wody.
Kaoru, która zdążyła już przysiąść na sedesie, chrząknęła znacząco. Gilbert uśmiechnął się, widząc jej rumieńce.
- Spokojnie, dalej się nie rozbieram - posłał dziewczynie jeden ze swoich najbardziej rozbrajających uśmiechów. W przeciwieństwie do niej nie wydawał się ani trochę speszony faktem, że w chwili obecnej jedyną częścią garderoby, jaką ma na sobie, są bokserki w żółte kurczaki.
Przez parę minut walczył z bitą śmietaną, próbując wypłukać ją z włosów. Kiedy wreszcie wypełzł spod prysznica, Kaoru kolorem przypominała pomidora. Gilbert z kolei otrząsnął się jak pies, rozsypując wokół grad kropel, i wyciągnął z szafki dwa rączniki. Jeden narzucił dziewczynie na ramiona, drugi zaś owinął sobie wokół bioder, i usiadł na podłodze ze skrzyżowanymi nogami, patrząc z dołu na jubilatkę jakby czegoś od niej oczekiwał.


<Boli mnie noga w biodrzeeee... to znaczy w kolanie. XD>

Od Kaoru c.d.- Gilberta

-Glibesf... sabije... fie... snofiu...- wrzeszczę wypluwając z ust bitą śmietanę. Aż się cała gotuję i mam ochotę kogoś zarąbać siekierą. Krew, pragnę, krwi...
Gdy nagle dziwak, wpada do basenu dosłownie na moją osobę. Świat znowu gdzieś znika, a wraz z nim oddech.
Miotam się na wszystkie strony próbując uwolnić ciało od ciężaru Gilberta. Drę się przy tym w niebogłosy, ale wiem dobrze, że słychać jedynie "Fssffsfs".
Nagle chłopak gwałtownie się podnosi.
Krztuszę się, a gdy tylko moje oczy zaczynają co nie co widzieć, rzucam się na Gilberta i wciskam jego głowę jak najmocniej potrafię w bitą śmietanę.
-Nienawifidzę fię... Fy dufku!
W końcu cała trzęsąc się ze złości schodzę z chłopaka, po czym wytaczam swoją osobę z basenu niczym pełno krwisty słoń, przy okazji brudząc soczyście zielony trawnik. Czasami jestem okropnie niezdarna, więc gdy tracę równowagę i o mały włos nie ląduję na ziemi, jakoś mało się tym przejmuję.
Wycieram, a raczej staram się wytrzeć swoją twarz przedramieniem, ale przerwa mi wybuch nie pohamowanego śmiechu na widok Gilberta.
Biedak siedzi na środku basenu, cały w śmietanie, i patrzy na mnie z wyrzutem. Na prawdę nie wiem co mnie tak w tym rozbawiło, ale nie jestem nawet w stanie powstrzymać łez.
-Naprawdę, cię kocham...- boże nie! NIE! CO JA PIEPRZE! NIE!- To znaczy... Ja...
Nie czekam, nawet, na reakcje wszystkich i zwiewam czym prędzej do domu. Nigdy w całym moim życiu tak się nie zbłaźniłam...
****
Wchodzę pod prysznic w ubraniu by spłukać z siebie całą okropnie słodką śmietanę. Zaciskam powieki, aż czarne plamki nie zaczynają tańczyć przed oczami. Boże... co... ja... zrobiłam...
Wyłączam strumień zimnej wody po czym wychodzę, z pod prysznica, i nawet nie biorę ręcznika. Wszystko mi jedno.
Gdy nagle kompletnie zbijając mnie z tropu drzwi do łazienki otwiera Gilbert. Jednocześnie dziękuję bogu, za to, że jestem w ubraniu, i przeklinam, gdyż zapomniałam użyć zamka, i raz na zawsze uniemożliwić komukolwiek wtargnięcie do środka.


<Emmmmm... xD >

Od Gilberta c.d.- Kaoru

Gilbert nie odpowiedział. Uśmiechnął się tylko uśmiechem, który jasno mówił, że chłopak planuje coś, co raczej nie ma najmniejszej szansy spodobać się Kaoru, która najprawdopodobniej padnie ofiarą zamierzanego przedsięwzięcia kiedy tylko to zostanie wcielone w życie.
Dziewczyna prychnęła, przewróciła oczami z uśmiechem i ruszyła buszować wśród pokaźnej wystawki, jaką stanowiły butelki z napojami ustawione na stoliku pod altanką. Beilschmidt obserwował ją przed chwilę, jak odwrócona tyłem do niego (i wszystkich innych, ale Gilbert nie nawykł w podobnych chwilach myśleć o kimkolwiek innym niż tylko o sobie) próbuje nalać coli do plastikowego kubeczka tak, by więcej coli znalazło się w kubeczku niż poza nim. Kiedy wróciła, kulturalnie przeczekał jeszcze dwie rundy gry (w czasie których zdążyło wyjść na jaw, że zdarzyło mu się już parę razy obściskiwać z dziewczyną w łazience - konkretnie damskiej, w szkole - ale jak na razie jego niemieckie dziewictwo wciąż jest tylko i wyłącznie jego, a także że jako dwunastolatek upił się do tego stopnia, iż kolejne dwadzieścia cztery godziny spędził wisząc nad sedesem, a wytrzeźwiał dopiero następnego dnia wieczorem). Cały czas zerkał z ukosa na siedzącą obok Kaoru, ale dziewczyna zdawała się albo tego nie zauważać, albo skrupulatnie ignorować, wraz z uśmiechem goszczącym na twarzy Gilberta. A trzeba było przyznać, że było nadzwyczaj trudno ignorować tak nieprzyzwoicie szeroki uśmiech.
Zabawa rozkręciła się na dobre, a goście byli coraz bardziej rozluźnieni (co mogło być sprawką tych paru puszek piwa, które jednak zostały przemycone z kuchni do ogrodu). Ludwig właśnie został siłą zmuszony do dołączenia do gry, kiedy jego starszy brat zerwał się z miejsca i klasnął w ręce.
- Uwaga, proszę! - wykrzyknął, uradowany, że wreszcie ma szansę wcielić w życie swój szatański plan. To była okazja, na którą czekał mniej więcej od początku imprezy. - Nie mamy niestety tortu dla solenizantki, jubilatki, czy jak jej tam nie nazwać, co jest bardzo poważnym niedociągnięciem, bo przecież trzeba jakoś symbolicznie uczcić jej urodziny, prawda? Więc, z niedużą pomocą Luda, przygotowaliśmy coś w zastępstwo tortu. Lud, możesz mi pomóc?
Zdecydowana większość gości, poinformowana uprzednio przez gospodarza o tym niecodziennym "gwoździu programu", zaczęła niekontrolowanie chichotać. Wybuch wesołości nastąpił dopiero w chwili, kiedy Kaoru wylądowała w dmuchanym baseniku wypełniony bitą śmietaną. Gilbert zwijał się ze śmiechu razem z nimi, nawet wtedy, gdy potknąwszy się o coś tak symbolicznego jak rozwiązane sznurówki plasnął obok niej.

<Coś mi się widzi że zamiast w łóżko to się skończy pod prysznicem. XD>

piątek, 24 października 2014

Od Ryu c.d. Akame

Zostałem na korytarzu i nucąc jakąś piosenkę rozglądałem się do okoła.
Drzwi po mojej lewej stronie były uchylone. Starałem się nie patrzyć w ich stronę , ale ciekawość była niesamowicie silna. Zerknąłem i starałem się nic więcej nie robić. Akame nie wracała. Przygryzłem wargę, upewniłem się, że dziewczyna nie wraza i nogą delikatnie pchnąłem drzwi. Pisk był przeraźliwy. Zamknąłem oczy krzywiąc się.
-Co ty tam robisz?-usłyszałem krzyk dochodzący z pokoju.
-Nic-odkrzyknąłem-Chyba przeciąg otworzył drzwi.
-Co ty mówisz! Okna pozamykane!
Ups. Nieważne. Znów popatrzyłem na powiększoną już szczelinę, ale w tym momencie dziewczyna wróciła.
-Okej, mam film. Chodź.-i pociągnęła mnie do salonu.
Akame usadziła mnie na czarnej kanapie [w którą precyzyjnie mówiąc  zapadłem się na przynajmniej pół metra], a sama zaczęła coś majstrować przy odtwarzaczu.
-Eh.. znów się zepsuł..-westchnęła.
-Pokarz.-z trudem wstałem i ukucnąłem obok.
Chwile pogrzebałem w kablach-coś odpiąłem, coś przypiąłem i udało nam się w końcu odpalić urządzenie.
Usiedliśmy i zaczęliśmy oglądać.
-Tak właściwie, to jak oglądasz horror podczas dnia wcale nie wydaje się straszny.-zauważyłem-Jesteś pewna, że to twój kuzyn miał na myśli?
-A bo ja wiem.-wzruszyła ramionami-Nic o tym nie mówił, więc mogę oglądać jak chcę. Zresztą dobrze,  że o tym nie pomyślał.-uśmiechnęła się pod nosem.
Pokiwałem głową i wróciłem do oglądania. Fabuła nie była szczególnie rozbudowana, ale ilość efektów specjalnych i krwi nadrabiała braki.
Gdy skończyliśmy, przetrzymała mnie jeszcze krótką rozmową o niczym, aż w końcu dostałem łaskawe pozwolenie na wrócenie do domu. Uśmiechnąłem się, pomachałem i wyszedłem.
W drodze do domu wstąpiłem do sklepu. Kupiłem mnóstwo zbędnych rzeczy, jak ciastka, batoniki, napoje, chrupki i oczywiście dużo pock’ów.
Wróciłem do domu bardzo zadowolony opychając się tym wszystkim.

<Akame? Przepraszam, nie mogłam pisać wcześniej. Ciężki tydzień>

Od Kaoru c.d.- Gilberta

Obrzucam Gilberta spojrzeniem, które mówi jednocześnie „zabiję przy najbliższej okazji”, „poczekaj, aż się zemszczę”, i może znalazło się też odrobinkę „fajnie, że mnie wylosowałeś, bo na pewno będzie zabawnie”, ale zaledwie 1%.
Łapię się za mostek nosa i zamykam oczy. Na wadze w mojej głowie ktoś właśnie po jednej stronie kładzie duży czerwony wyraz „Prawda”, po drugiej zaś, szare „Wyzwanie”. Założę się, że to uradowany Gilbert w tym swoim stroju geja, rozrzucając wokół plusz.
Cóż… więc muszę wybrać… Obie opcje nie są zbyt kuszące, ale przecież nie mam innego wyjścia.
-Wyzwanie.- postanawiam, a twarz chłopaka wykrzywia prawie niemożliwy uśmiech. Już żałuję swojej decyzji.
-Musisz wejść na dach altanki i krzyknąć, że mnie uwielbiasz.
Wszyscy wokół ryją ze śmiechu, a ja o mały włos nie wypluwam z siebie masy niecenzuralnych słów, ale w ostatnim momencie się powstrzymuję. Bądź co, bądź zawsze mógł wymyślić coś gorszego.
Z lekka czerwona na twarzy wstaję z miejsca, po czym zatrzymuję się koło, drewnianej altanki. Gilbert zaś przynosi tą potworną, trzęsącą się drabinę.
-Masz mnie asekurować, jasne?- wbijam palec w pierś dziwaka.
-Oczywiście, kotku.
-Mógł byś przestać, tak mnie nazywać?
-Ależ nie ma, żadnego problemu, kotku.- i już chcę mu wygarnąć, gdy za moimi plecami rozlega się czyjś ponaglający głos. Woła coś w stylu: „No właź już na ten cholerny dach, bo chcemy grać dalej!” Zaciskam więc tylko usta ze złości i przysięgam sobie porozmawiać z Gilbertem, po czym niezdarnie, jak słoń wchodzę na drabinę, która chwieje się przy każdym moim kroku.
Na wielkie szczęście ze szczytu metalowej konstrukcji, wcale nie trudno jest się wspiąć na dach małej altanki. Ręce mi się jednak trzęsą, a uparcie patrzący ludzie wcale nie pomagają.
Kiedy jestem już bezpiecznie na szczycie spoglądam w dół by sprawdzić, czy Gilbert przypadkiem gdzieś nie polazł. Ku mojej uldze dziwak nie ruszył się nawet o centymetr. Może to wszystko przez ten incydent z drabiną?
-No dobra, to co mam powiedzieć?- chcę się upewnić.
-Że mnie kochasz.- Gilbert szczerzy zęby.
-Co? Nie! Było, że cię uwielbiam!
-Ja wybieram wyzwanie. Chyba nie kwestionujesz zasad no nie, kotku?
Oblewam się szkarłatem, zdaje się po raz setny w ciągu dzisiejszego dnia.
Co mam zrobić? Upierać się przy swoim czy odpuścić? Ale przecież to tylko zabawa, no nie? Moje słowa są tylko głupią zabawą.
Nabieram powietrza do płuc i krzyczę głośno, ale bez przesady.
-Kocham Gilberta!
****
W końcu udaje mi się stanąć na ziemi z małą pomocą chłopaka, po czym witani oklaskami wracamy do gry.
Podczas trwania szóstej kolejki zamyślam się wlepiając wzrok w Gilberta.
To naprawdę dziwne, ale… nie jestem pewna czy w tedy tam na dachu… mówiłam to tylko w ramach gry… NIE, TO NIE TAK, ŻE GO KOCHAM, bo to zdecydowanie za mocne słowa, jednak… coś zdecydowanie jest na rzeczy…
-Ej, ziemia do Kaoru! Wszystko w porządku?- Gilbert macha mi ręką przed twarzą, a ja… Nosz kurde znowu się rumienię.
-Tak jasne… Może… przyniosę coś do picia…? Właśnie, coś od picia! Chcesz coś do picia?- matko boska ile powróżeń, ale pod badawczym spojrzeniem dziwaka jakoś nie mogę się skupić. Teraz już na pewno jestem czerwona niczym pierwszorzędny burak.


<Bo jak nie my to kto? xD>

Od Gilberta c.d.- Kaoru

Gilbert przez chwilę siedział na ziemi. Nieświadomie zadarł głowę i zapatrzył się w rozgwieżdżone niebo. Cienki nów księżyca wyglądał jak uśmiech Kota z Cheshire, jego ulubionej postaci z "Alicji w Krainie Czarów". Chłopak nie miał pojęcia, czemu akurat teraz przyszła mu na myśl ta książka. Może dlatego, że było to ostatnie dzieło literackie (nie licząc podręczników szkolnych oczywiście), które czytał. O ile dobrze pamiętał, było to dwa, może trzy dni temu.
Na równo skoszonym trawniku w ogrodzie powoli zaczęła już osiadać wieczorna rosa, i po kilku chwilach spędzonych na trawie Gilbert poczuł, że zaczynają mu przemakać spodnie. Dźwignął się na nogi, pociągając za sobą Kaoru. Parę sekund stał, niezdecydowany. Nie miał pojęcia, co ma teraz zrobić. Sam uwielbiał imprezy i z doświadczenia wiedział, że na takich domówkach jest naprawdę wiele rzeczy do roboty, więc człowiek automatycznie nie może się nudzić. Ale z drugiej strony... Nie wiedział, czy te "rzeczy" przypadłyby do gustu jego nowej najlepszej przyjaciółce (to było już postanowione - Beilschmidt był gotów zrobić wszystko, żeby tylko nie musieć wypuszczać jej ze swoich niemieckich szponów). Prawdę mówiąc, bał się jej nawet zaproponować kilka z pozycji z jego prywatnego repertuaru rozrywek. I jakoś nie uśmiechało mu się sprawdzać, czy jego obawa przed reakcją dziewczyny jest słuszna, czy też jednak nie. Bo najprawdopodobniej jednak była.
- To... - burknął, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć dalej. Takie przerwy w paplaninie i całkowita pustka w głowie zdarzały mu się wyjątkowo rzadko, a już szczególnie na imprezach. - No... to... no... eee... to może...
Z opresji wybawił go jeden z jego kumpli - w słabym świetle lampek choinkowych zawieszonych mniej więcej wszędzie, gdzie się dało (i tam, gdzie się nie dało też), Gilbert nie zauważył, który to, ale z pewnością znał go dobrze, bo kiedy tylko padło hasło "gra w butelkę", chłopak od razu rzucił się w stronę Beilschmidta. Wciągnięty w tworzący się szybko wianuszek imprezowiczów, Gilbert z szerokim, zadowolonym uśmiechem usadowił się wygodnie na jednym z ustawionych w kółku wokół leżącej na ziemi szklanej butelki krzeseł ogrodowych i poklepał się po udzie, dając Kaoru jasno do zrozumienia, że spokojnie może mu usiąść na kolanach. Nie obrazi się.
Dziewczyna tylko prychnęła i przewróciła oczami, jakby właśnie złożył jej jakąś niedorzeczną propozycję - a przecież mówił bardzo poważnie, najpoważniej jak mógł! - i zajęła krzesło obok. Gilbert zatarł łapki.
- Ja pierwszy! - wykrzyknął i rzucił się do kręcenia butelką z zapałem małego dziecka.
Chwilę później już szczerzył się do siedzącej obok Kaoru.
- Traf chciał - zachichotał. - Prawda czy wyzwanie, kotku?


<Tadaaaaam. Jestę bogię. Znowu.>

Od Ryoko c.d.- Fusae

-Ryoko.- ściskam rękę dziewczyny, po czym lekko rozglądam się na około w poszukiwaniu jeszcze jakiś obdarzonych skrzydłami kartek, które przypadkowo wypuściłem z klatki. Na całe szczęście udało nam się wszystkie wyzbierać zanim odleciały zbyt daleko. Znów przenoszę wzrok na Fusae. Dziewczyna wydaje się być lekko zakłopotana całą sytuacją, przez co nerwowo naciąga rękawy swojego płaszcza.
-Przepraszam za to. Nie wiedziałem, że aż tak cię wystraszę.
-Uhm nic się nie stało... 
Nagle zdaję sobie z czegoś sprawę i pośpiesznie starając się naprawić popełniony błąd, rozkładam parasol.
-Sorry kompletnie zapomniałem...
-Nie musisz ciągle przepraszać.- dziewczyna chowa do torby okulary i kartki.- I tak ociekam wodą...- urywa nagle jakby zdała sobie z czegoś sprawę, i wbija wzrok w mokry bruk. 
Atmosfera rozmowy robi się ciężka i jakaś taka duszna. Kompletnie nie wiem co powinienem powiedzieć. Poprawiam parasol w dłoni.
-Może... pójdziemy coś zjeść? W ramach rekompensaty?- widząc jak dziewczyna oblewa się rumieńcem dodaję pośpiesznie.- To nie jest randka. Że też tobie takie rzeczy chodzą po głowie.- strofuję ją, po czym lekko na pięcie obracam się w prawo. 
Dobrze znam tą okolicę, gdyż kilkukrotnie byłem tu ze znajomymi, i jeśli pamięć mnie nie zawodzi to niedaleko jest mały sushi bar. Mają tam naprawdę przepyszną tapiokę, a ceny nie są jakieś kosmiczne. 
W prawdzie miałem iść do galerii, ale może w końcu uda mi się dowiedzieć jak sobie radzi Kaoru. Ona sama, bowiem jest jakaś obrażona i nawet nie pochwaliła się faktem o dołączeniu do drużyny.
Fusae stara się nadążyć za moim długim krokiem, ale widząc jak słabo jej to idzie zwalniam odrobinę. Dziewczyna mruczy coś pod nosem, zdaje się, że "Dziękuję" jednak nie jestem w stanie dokładnie powiedzieć.
-Gdzie idziemy?- pyta po chwili milczenia. 
W pierwszym odruchu mam ochotę wszystko wyjaśnić, ale coś mnie powstrzymuje.
-Niespodzianka.- mówię beznamiętnym tonem, choć z pewnością każdy na moim miejscu oblałby słowo lukrem i położył na szczycie wisienkę.

<Fusae? On tak zawsze xD>

Od Rozu c.d.- Ruki

-Tam jest Pani trener – powiedział mi, wskazując na Panią trener – powodzenia. Mam na Ciebie zaczekać?
-Było by miło- powiedziałam uśmiechając się.
-Powodzenia...
Obróciłam się, wzięłam głęboki wdech i ruszyłam w kierunku trenerki.
-Dzień dobry- powiedziałam trochę nerwowo- chciałam się zapisać jako cheerliderka w drużynie koszykarskiej..
Pani popatrzyła na mnie miło i z uśmiechem powiedziała:
-O witaj, nazywam się Shirogane Miiko. Mówisz, że chcesz być cheerliderką w mojej drużynie…- wyjęła z szuflady jakieś papiery i podałam mi formularz taki jaki potrzebowałam- proszę to trzeba uzupełnić, jakbyś mogła to dostarczyć jutro.
- A dobrze- powiedziałam patrząc na druk- Zapomniałam się przedstawić jestem Shiro Rozu.
Trenerka się uśmiechnęła a potem sobie wymieniłyśmy krótkie dowidzenia.
Wróciłam do chłopaka opierającego się o ścianę.
-I jak?- spytał z uśmiechem.
-Dobrze, a na co było to -powodzenia?- spytałam zdziwiona.
-A nic, potem zrozumiesz.
Poszliśmy do "głównego" korytarza i podeszłam do swojej szafki. Gdy wyjęłam potrzebne rzeczy i zamknęłam ją, za drzwiczkami stał Ueda przypatrując się mi...
Po chwili powiedział:
-Jaką masz teraz lekcję.
Spojrzałam na kartkę z zapisanym planem.
-Matme- no cudownie, westchnęłam.
-Nie jesteś tak źle- powiedział- może spotkamy się po lekcjach? Będę czekał na ciebie pod szkołą...
-Jasne, chętnie- uśmiechnęłam się i w tym momencie zadzwonił dzwonek na pierwszą lekcję.
Szybko odnalazłam salę i weszłam do niej aby rozpocząć pierwszą lekcję. 
Zajęcia dość szybko minęła choć był to pierwszy dzień szkoły. Kilka razy pogubiłam się i poznała parę osób z którymi chodzę do klasy.
Po ostatnim dzwonku poszłam do szafki po kurtkę, a potem wyszłam głównymi drzwiami ze szkoły. Pogoda nie była najgorsza. Słońce było ukryte za szarymi chmurami, tak jakby zaraz miało padać.
Wypatrzyłam Rukiego na jednej z ławek i szybkim krokiem poszłam w jego stronę.
Usiadłam koło niego ...
-Cześć- powiedziałam.
-Oo..cześć- powiedział jakbym przed chwilą wyrwałam z zamyślenia...



<Ruki, przepraszam że tak długo nie odpisywałam>

Od Yunico c.d.- Kirito

Kiedy chłopak wyszedł miałam ochotę zapaść się pod ziemię.
Moja siostra taktycznie wycofała się do pokoju, mrucząc pod nosem coś w stylu "Siora się zakochała...".
Nabrałam głęboko powietrza i po chwili wypuściłam. Powtórzyłam to jeszcze 5 razy. Dopiero w tedy zdołałam się uspokoić i ogarnąć na tyle, żeby przeanalizować to co się przed momentem stało. Kirito zadał sobie masę trudu, żeby oddać mi torebkę. Zdobył mój adres. Równocześnie ucieszył mnie i wkurzył. Dał powód mojej Avie do nabijania się ze mnie przez jakiś tydzień, może dłużej. Podsumowując? 
Wyszło po równo. 
Zjadłam szybko kolację, wzięłam szybki prysznic, spakowałam książki na jutrzejsze lekcje i padłam na łóżko.
Po mojej głowie latały różne myśli. Czułam się taka... Rozdarta.
Serce cały czas tak dziwnie mi kołatało. 

- - - - - - - - - - - - - - - -

Zasnęłam dość późno. W nocy śnił mi się mecz, na którym Kirito był gwiazdą drużyny, i zdobywał punkt za punktem. Nagle zauważyłam, że nie rzuca piłką, tylko... Moją torebką!
Odwrócił się w moją stronę i uśmiechnął w ten swój rozbrajający sposób. Podszedł do mnie i podał torebkę.
A na trybunach siedziała moja siostra i wydzierała się na całą salę: "ZAKOCHANA PARA!".
Dobrze, że zaraz potem zadzwonił budzik.

- - - - - - - - - - - - - - - -

Ledwo zdążyłam na pierwszą lekcję. Okazało się, że nie wzięłam z domu zeszytu, w którym miałam pracę domową na dziś. I jak to zwykle bywa - nauczyciel zdecydował, że to właśnie mnie będzie chciał ją sprawdzić. Na nic się zdały tłumaczenia. Dostałam jedynkę. Potem na historii pomyliły mi się wszystkie daty, podczas zajęć artystycznych kredki postanowiły dołączyć do spisku przeciwko mnie i łamać się przy nawet lekkim naciśnięciu kartki.
Odliczałam minuty do końca lekcji. Dziś także mieliśmy trening. Na razie jestem jedyną cheerleaderką. Na prawdę liczę, że to się zmieni. 
W końcu zabrzmiał długo wyczekiwany dzwonek. Niczym błyskawica pognałam do szatni, przebrałam się i zaczęłam rozgrzewkę zanim ktokolwiek pojawił się na sali. Tak przynajmniej mi się wydawało. 
Na trybunach siedział bowiem przebrany już Kirito.


<Kirito?>

Od Kaoru c.d.- Gilberta

Szczerze powiedziawszy... czuję się... ekhem... lekko zakłopotana.
Gilbertchoinka przytulił się do mnie na oczach wszystkich gości i zdezorientowanego głośną muzyką Ludwiga, w ramach... emmm przeprosin.
W pierwszym odruchu robię się czerwona na twarzy niczym burak, i sztywnieję jak brytyjscy strażnicy z tymi czarnymi futrzanymi czapkami. Co on sobie w ogóle myśli? Kompletnie oszalał czy może już się czegoś napił? Ale nie... nie czuć od niego alkoholu. Więc w takim razie...
Nagle stwierdzam jednak, że to trochę... słodkie? Przebrał się dla mnie w ten kostium palanta, a może geja, i przyszedł przeprosić.
Wzdycham lekko i naprawdę nie wierząc samej sobie odwzajemniam uścisk. 
-Nie, już się nie gniewam... - mówię z lekką rezygnacją w jego różową koszulkę, która pachnie dziwnie słodko. Jakby ją posypano cukrem czy coś. Znając Gilberta to wielce prawdopodobne, ale mimo wszystko naprawdę go lubię.
W końcu chłopak mnie puszcza. Rozglądam się dyskretnie i znów oblewam twarz szkarłatnym rumieńcem widząc ciekawskie spojrzenia gości, w szczególności tych przed sekundą wpuszczonych przez Ludwiga. 
-I jak ci się podoba mój strój? Świetny, no nie?- Gilbert patrzy na mnie wyczekująco, z uśmiechem od ucha do ucha.
Umm... najchętniej poprosiła bym go żeby przebrał się w coś bardziej normalnego, ale bóg wie co dla Gilberta oznacza słowo "normalne". Robię więc dobrą minę do złej gry i odpowiadam.
-Jest naprawdę oryginalny i nie ważne gdzie i kiedy go założysz możesz być pewien, że... nikt nie ubierze się tak jak ty.- no jedynym wyjątkiem jest zlot wariatów, ale to zupełnie inna sprawa.
Nagle piosenka, którą włączył przed chwilą Gilbert gwałtownie się kończy i startuje nowa, niezwykle żywiołowa.
-Ooo Kaoru, chodźmy potańczyć!- chłopak wkłada mi koronę na głowę po czym chwyta za rękę i ciągnie na sam środek ogródka, który wciąż jest kompletnie pusty. Ludzie znowu na nas patrzą.
-Co? Nie! Nie, Gilbert ja nie umiem!
Oczywiście już po chwili w brew mojej woli, kręcimy się wariacko szybko w kółko. Okropnie wiruje mi przed oczami, ale mimo to nie puszczam rąk chłopaka. Oboje drzemy się ze śmiechu, aż brakuje mi tchu. Reszta gości powoli do nas dołącza, i z każdą sekundą robi się coraz ciaśniej. W końcu Gilbert się zatrzymuje i, aż siada na ziemi.
-Nawet, nie próbuj... mi... mówić... że nie umiesz... tańczyć...
Mimo tego, iż świat wiruje jak szalony, siadam koło chłopaka i opieram swoją głowę o jego ramię.
-O ile... to w ogóle można nazwać... tańcem...- zamykam na chwilę oczy i czekam, aż zawroty miną.


<Gilbert? Teraz możemy zagrać xD>

Od Gilberta c.d.- Kaoru

Gilbert odprowadził dziewczynę zaskoczonym i trochę przygnębionym wzrokiem. Jego mina jasno mówiła otoczeniu, że nie do końca wiedział, o co Kaoru tak strasznie się wścieka, ale akceptował jej reakcję, bo z drugiej strony była całkowicie usprawiedliwiona zdrowym rozsądkiem. A że sam Beilschmidt takowego nie posiadał, to już była zupełnie inna bajka.

Odnotował w myślach, żeby jak najszybciej można zrobić coś, co sprawiłoby, że jubilatka choć odrobinkę przestałaby się na niego gniewać - czyli najlepiej coś głupiego, bezsensownego i śmiesznego zarazem - po czym popędził do swojego pokoju, uprzednio nakazując swoim znajomkom zostawić alkohol w kuchni.
- Tylko tak, żeby nikt nie widział, jasne? Wwalcie go do jakiejś szafki czy coś - zdążył jeszcze dodać, zanim na dobre zniknął za drzwiami swego pluszowego królestwa.


Dziesięć minut i osiemnaście sekund później Gilbert wypadł z domu, wyglądając jak drzewko świąteczne od stóp do głów owinięte kolorowymi ozdóbkami. Miał na sobie spodnie w żółte i granatowe pionowe pasy, jedne z tych, które zatrzymałyby krążenie w nogach, gdyby były jeszcze choć trochę bardziej obcisłe. Do tego tiszert w tak jaskrawym odcieniu różu, że w pierwszym odruchu miało się ochotę zmrużyć oczy, patrząc na niego (na przedzie widniał czarny, łatwo rzucający się w oczy czarny napis głoszący "Bez tej koszulki też wyglądam zajebiście", z czego "zajebiście" zostało przekreślone czarnym markerem, a nad nim ktoś koślawym, zdecydowanie gilbertowym pismem nabazgrał "zagilbiście"). Buty, czerwone conversy, wyglądały tak, jakby miały zaraz zacząć iluminować. Oczy zasłaniały mu ciemne okulary o świecących jaskrawym, nienaturalnie zielonym światłem grubych oprawkach, a na głowę wcisnął plastikową koronę, także świecącą, ale już nieco mniej niż same okulary. W ręce trzymał pół tuzina fluorescencyjnych, kolorowych pałeczek, a parę z nich zdążył już wyciąć w kółko i zawiesić sobie na szyi. Słowem - wyglądał jak radioaktywny, młodszy brat Arlekina. Ale niespecjalnie mu to przeszkadzało.
Zanim ktokolwiek zdążył go powstrzymać, już majstrował przy laptopie podłączonym do systemu nagłośnienia serią kabli grubych jak te przewodzące prąd. Nie minęło kolejne pół minuty, a z głośników ustawionych pod płotem i na niedużych, rozkładanych stolikach pod drewnianą altanką zadudniły basy, a chwile potem Adam Lambert zaczął śpiewać o sprawach rozgrywających się w pościeli.
- i jak? - Gilbert wypatrzył w zapadającym powoli zmroku Kaoru, i mając gdzieś takie szczegóły jak dobre maniery czy przestrzeń osobista podbiegł i przytulił ją jakby byli dobrymi przyjaciółmi od wielu lat, a nie kilku godzin. - Jak ci się podoba? Fajnie, nie? A, i nie gniewasz się za to piwo, prawda?


<Zagrajmy w butelkę, proooooooooooooszę. xD>


niedziela, 19 października 2014

Od Fusae c.d.- Ryoko

Idę żwawym krokiem przez zalane ulice, owijając się ciaśniej długim, przemokniętym do cna płaszczem. Przy okazji nie mogę wybaczyć sobie tego, że nie wzięłam parasola. Wiosenne deszcze nie należą w tym regionie do najłagodniejszych, wręcz przeciwnie. Wreszcie udaje mi się dojść na przystanek. Skrywam się pod szerokim zadaszeniem i wyciągam z torby pękającą w szwach teczkę oraz czarne okulary, które od razu zakładam na nos. Wzdycham na widok mnóstwa papierkowej roboty, której nie udało mi się skończyć zeszłego wieczora. Zabieram się więc za wypełnianie pustych rubryczek i kolumn, jednak w miarę czytania różnych podań i żądań od nauczycieli coraz bardziej zaczynam wątpić w istnienie ludzkiej inteligencji. Od załamania ratuje mnie tylko nadjeżdżający autobus, który po pewnej chwili zatrzymuje się ze zgrzytem przy krawężniku. Drzwi otwierają się, a tłum przelewa się z wnętrza na chodnik, jak i w przeciwną stronę, powodując całą masę niepotrzebnego zamieszania. Przewracam tylko oczami i czekam, aż to całe bydło skończy swoją walkę o miejsca siedzące, po czym wchodzę spokojnie do środka i staję przy kasowniku. Wyciągam niewielki, czerwony świstek i nakierowuję go na maszynę, ale w ostatniej chwili cały tłum zostaje odrzucony do tyłu pod wpływem gwałtownego ruszenia pojazdu. Rzucam pod nosem jedno czy dwa przekleństwa, po czym próbuję dosięgnąć urządzenia. Niestety na próżno. 
-Um... Mógłbyś skasować mój bilet?- spoglądam w górę na mężczyznę stojącego pomiędzy mną a moim celem. On odrywa wzrok od jaskrawego ekranu telefonu i przekierowuje go na mnie. 
-Jasne.- odpowiada po chwili i bierze ode mnie niewielki kartonik. Ja za to nie mogę przestać się na niego gapić. I nie chodzi mi tutaj o jego aparycję, która z pewnością mogła przyciągać wiele kobiecych spojrzeń... po prostu coś mi tu nie gra. W miejscu, gdzie zazwyczaj pojawiają się wszelkie dane na temat uczuć i nastroju danej osoby, jest tylko -nie bardzo wiem jak to określić- "bezdenna otchłań emocjonalnego odrętwienia". Nie potrafię tego pojąć, czemu nie mogę rozszyfrować tego chłopaka? Kim on w ogóle jest? Niestety dla mnie, wlepiam w niego wzrok o sekundę za długo. Zauważa to i unosi brew, lustrując mnie podejrzliwym spojrzeniem. 
-Coś nie tak?- pyta nagle, wręczając mi spowrotem mój bilet. Czuję, jak policzki zaczynają mi płonąć. 
-Nieważne.- mamroczę krótko i odwracam wzrok, w tym samym czasie przykładając zlodowaciałą dłoń do twarzy aby zasłonić jej przebarwienia. Cała ta sytuacja wprawia mnie w niemałą konsternację. Przez chwilę usiłuję dyskretnie przepchnąć się przez tłum i oddalić się od tajemniczego osobnika, ale w wyniku tego zostaję jeszcze mocniej do niego przyciśnjęta. Postanawiam więc zignorować go całkowicie i wrócić do żmudnej pracy zaczętej na przystanku. Po chwili jednak znów słyszę głos z góry.
-Chodzisz do Tsuyoi?- ta nagła wypowiedź sprawia, że odskakuję nieco w bok, niczym spłoszona sarna, a połowa moich kartek wylatuje mi z rąk. W tym samym czasie otwierają się drzwi i porywają na zewnątrz godziny mojej ciężkiej, mozolnej pracy.

Drzwi zaraz się zamkną, a ja wciąż stoję w tym samym miejscu niczym słup soli, patrząc na to, jak ponad dwa tuziny najprzeróżniejszych schematów i kalkulacji zostają zmieszane z błotem. Nagle czuję, że coś mną szarpnęło, jakiś nagły instynkt każący mi rzucić się na pomoc biednym, rozmokłym skrawkom papieru. W ostatniej chwili wyskakuję z autobusu i w desperackim amoku staram się ratować wszystko, co jeszcze nie zdążyło się rozlecieć. Nagle zatrzymuję się gdy na drodze stają mi czyjeś przemoczone, czarne trampki. Unoszę powoli wzrok i napotykam te samo chłodne, beznamiętne oczy, które widziałam w autobusie. Chłopak wręcza mi plik zadziwiająco suchych kartek. Podnoszę się, chcąc zrównać swoje spojrzenie z jego, ale w tym przypadku to, czy kucnę, czy się wyprostuję raczej nie będzie miało większego znaczenia. Czuję się nieco nieswojo, wiedząc, że ktoś ciągle patrzy na mnie z góry. Mimo lekkiego zakłopotania przyjmuję kartki i chowam wszystko z powrotem do teczki.
-Dzięki... ehm, dziękuję- mówię cicho, za wszelką cenę unikając kontaktu wzrokowego. Zapada cisza. Stoimy przez chwilę w deszczu, z każdą sekundą moknąc coraz bardziej. Wreszcie nie wytrzymuję tego narastającego napięcia i wyciągam dłoń w stronę chłopaka.
-Fusae- mówię, czekając na odwzajemnienie gestu.

<Ryoko? ;)>

sobota, 18 października 2014

Od Ryoko

Deszcz z lekkim szmerem uderza, o ziemię, a srebrzyste koła w kałużach kreślą na zmianę po sobie markerem. Zimny jak egoizm, porywczy wiatr szarpie krople, zmieniając ich tor lotu, przez co nawet pod parasolem jestem kompletnie mokry. O dziwo, ten fakt, kompletnie mi nie przeszkadza. Może już zobojętniałem do szpiku kości?
Poprawiam szary szalik, który drażni moją szyję, po czym podchodzę bliżej krawężnika. Mały obklejony reklamami płynów do naczyń, autobus zatrzymuje się z cichym pomrukiem na przystanku. Wchodzę do środka składając czarny lekko zniszczony parasol, po czym przyciągając wzrok wszystkich, kasuję bilet. 
Rozglądam się po pojeździe, ale nigdzie nie znajdują wolnego miejsca siedzącego, więc postanawiam nigdzie się nie ruszać.
Wyciągam z kieszeni telefon i zaczynam bezwiednie klikać po kolorowym ekranie. W końcu włączam jakąś głupią grę, którą ściągną mój młodszy brat i nie mija chwila, a tracę poczucie czasu. Gdy nagle...
-Umm... Mógłbyś skasować mój bilet?- unoszę wzrok z nad telefonu i znów muszę go opuścić. Moja rozmówczyni jest, bowiem niższa o dobre dwadzieścia centymetrów. Długi warkocz, trochę bardziej europejskie rysy twarzy, czarne kwadratowe okulary. Nawet ładna.
-Jasne.- biorę od niej kartkę papieru wartą parę jenów, po czym robię to, o co mnie prosi. Oddaję bilet, i unoszę zdziwiony jedną brew, blondynka, bowiem przygląda mi się uważnie.
-Coś nie tak?- dziewczyna nagle czerwienieje na twarzy i odwraca wzrok.
-Nieważne...- mruczy pod nosem i próbuje się wycofać, ale wpada na kogoś i w końcu zostaje zmuszona stać obok mojej osoby. 
Spoglądam na okolicę za oknem, po czym z lekkim zawodem zdaje sobie sprawę, że jeszcze daleko do celu. Czemu ta galeria, leży tak daleko?
Znów przenoszę wzrok na dziewczynę, która wyjmuje właśnie jakieś papiery. Patrzę jej przez ramię i udaje mi się przeczytać "Sayuki Kaoru- Silny skrzydłowy.". A więc jednak się zapisała.
-Chodzisz do Tsuyoi?
Dziewczyna podskakuje z zaskoczenia i wypuszcza z rąk wszystkie kartki, które wylatują przez właśnie otwierane drzwi autobusu. 

<Fusae? Idziemy do galerii, czy mokniemy na deszczu? xD >

Nowa członkini drużyny Tsuyoi: Fusae Saito!



Imię: Saito
Nazwisko: Fusae
Wiek: 16 lat
Płeć: Kobieta
Klasa: 1-B
Data urodzenia i znak zodiaku: 12 września, Panna
Rodzina
  • Ojciec - Hiroku
  • Siostry przyrodnie - Itsuko i Kita 
  • Matka - Mary-Anne Whittaker 
  • Przybrana matka - Megumi 
Szkoła: Tsuyoi
Drużyna: Menadżer
Wzrost: 168 cm
Waga: 50 kg
Chłopak: -
Zainteresowania: Szkice, rysunki, autoportrety- wymień jakąkolwiek czynność wymagającą zastosowanie kartki i ołówka, a Fusae ją wykona. Zajmuje to zdecydowaną większość jej wolnego czasu, niekiedy nawet nieświadomie zaczyna coś bazgrać w zeszycie od chemii czy matematyki. Oprócz tego całkiem nieźle radzi sobie z baletem i koszykówką, aczkolwiek nie poświęca temu zbyt wiele uwagi.
Charakter: Dość niepozorna dziewczyna. Z jednej strony twarda, pełna inteligencji i nietuzinkowego sprytu, a także mistrzyni ds. negocjacji i perswazji. Do swojego zdania potrafi przekonać prawie każdego, ale wykorzystuje tę umiejętność tylko w sprawach czysto biznesowych. Cechuje ją pewien rodzaj powagi i skupienia, a także niezwykła taktowność. Nie ma problemu z zachowaniem "pokerowej twarzy" ani z noszeniem jej na codzień, ale gdy przychodzi co do czego jest to zwyczajna maska. Ponieważ z drugiej strony znajduje się tylko pozbawiony gracji nieudacznik, który pod wpływem odrobiny skrępowania traci wszelkie cechy wymienione powyżej, w tym zdolność mówienia. Nie cierpi osób, które wywołują w niej ten rodzaj usztywnienia i za wszelką cenę stara się ich unikać. Nie traci na tym wiele, bo przebywania w większym towarzystwie nigdy uważała za coś przyjemnego. Określiłaby to jako ,,do zniesienia". Za to samotność pozwala jej się skupić całkowicie na sobie czy na swojej pracy, podczas gdy obecność czegokolwiek, co oddycha jej to uniemożliwia. Warunki pracy mają dla niej bardzo duże znaczenie, gdyż jako perfekcjonistka nie może pozwolić sobie na coś, co przeszkodziłoby jej w osiągnięciu wyznaczonego celu. 
Historia: Początkowo Saito miała spędzić życie w Australii, skąd pochodziła jej matka. Już przed przyjściem na świat miała wybrane przedszkole i późniejsze placówki oświatowo-wychowawcze. Wydawałoby się, że nic nie może ruszyć tak idealnie poukładanej przyszłości. Wszystko jednak runęło w chwili, gdy Mary-Anne przebiegła przez ulicę, podczas gdy światło zdążyło się już zmienić na czerwone. Właściwie, dobiegła tylko do połowy. To chyba najgłupsza z możliwych śmierci, ale takie właśnie są najgorsze. Zbyt nieoczekiwane, zbyt nagłe, żeby mogły dotrzeć do naszej świadomości. Zamiast tego pozostawiają w nas uczucie derealizacji i odrętwienia, którego za nic nie można się pozbyć. Tak więc załamany Hiroku wrócił ze swoją pięcioletnią córką do Japonii jako wdowiec. Początki były trudniejsze, niż mogłoby się to wydawać, ale z czasem wszystko zaczęło samo się układać. Oczywiście do czasu, aż mężczyzna nie znalazł sobie kolejnej wybranki serca. Nie, że to coś złego. Megumi była świetną kobietą, ale jednak jedenastoletnia Saito miała do ojca żal i ogromne pretensje, bo gdy ona jeszcze przeżywała śmierć matki, on zdążył już o wszystkim zapomnieć. Wkońcu jednak oswoiła się z faktem, że życie toczy się dalej, bez względu na to co ona ma do powiedzenia.
Aparycja: Średniego wzrostu dziewczyna o filigranowej sylwetce i ciepłych, kocich oczach. Szczupłą budowę odziedziczyła po zmarłej matce, podobnie jak gęste włosy w kolorze blondu, co zdecydowanie odróżnia ją od większości azjatyckich nastolatków. Zazwyczaj związuje je w niedbały warkocz sięgający prawię do pasa. Zdecydowanie większą częścią ciała dziewczyny są jej nogi- długie i smukłe, z lekką opalenizną. Niestety, nie można powiedzieć tego samego o okolicach mostka. Pan nie obdarzył jej wyjątkowo pokaźnym "sprzętem", ale przynajmniej nie ma żadnych ograniczeń w kwestii wyboru pozycji do spania.
Talent: Fusae ma wyjątkowy dar bezproblemowego rozszyfrowywania stanu emocjonalnego niemal każdej osoby. Potrafi wyczuć czyiś nastrój tak, jak pies wyczuwa parówki. Daje jej to sporo możliwości, takich jak pozbycie się potencjalnych wrogów i zyskanie sprzymierzeńców.
Steruje: valkyria
Ciekawostki:
  • Nie toleruje zwracania się do niej po imieniu. Jego brzmienie za bardzo kojarzy jej się z matką, więc nawet ojciec mówi na nią po prostu "słońce".

piątek, 17 października 2014

Od Akame- c.d. Ryu


Zastanowiłam się chwilę, stąd do mojego domu było jeszcze kilka minut drogi. 
-Jeśli to nie kłopot, to bardzo chętnie - uśmiechnęłam się naciągając mocniej czapkę na uszy.
Chłopak pokręcił głową po czym ramię w ramię zaczęliśmy iść. W sumie, to za bardzo się do siebie nie odzywaliśmy, co było dosyć krępujące, a przynajmniej dla mnie. Postanowiwszy jakoś zniszczyć tą ciszę, zaczęłam pytać chłopaka o jego zainteresowania.
-Nie sądzę aby to było ciekawe – westchnął.
Wyprzedziłam go po czym stanąwszy na środku chodnika, obróciłam się na pięcie i spojrzałam na niego tajemniczym wzrokiem. 
-Czuję się dziwnie, nie wiedząc z kim mam do czynienia. A jeśli jesteś zboczeńcem lubiącym niski dziewczyny jak ja? - ostatni zdanie powiedziałam cicho, ale tak, aby chłopak mnie usłyszał.
Zdziwiony, a nawet bardzo spojrzał na mnie nie wiedząc co ma powiedzieć, zamurowało go. Zaśmiałam się i pokazałam mu język, przeszliśmy jeszcze parę metrów po czym trafiliśmy pod bramę mojego domu. Zanim jednak tam weszłam, wdrapałam się na murek i zaczęłam się rozglądać. Nie widziałam żadnej obecności moich rodziców, wspaniale. Uradowana zeskoczyłam z murka i wyjęłam klucze z płaszcza.
-Rodziców nie ma wiec jakbyś chciał...to możesz wejść - zarumieniłam się lekko.
-Sam nie wiem, nie chcę Cię nachodzić czy coś...
-Dobra cicho i właź! - kolejny już dzisiaj raz złapałam go za rękę i zaczęłam ciągnąć.
Co prawda musiało to wyglądać komicznie, ponieważ przy nim wyglądałam jak karzełek, ale miałam to gdzieś. Wchodząc do domu trzasnęłam drzwiami i rzuciłam płaszcz na wieszak. Odwróciłam się do chłopaka i wyciągając rękę, kazałam mu w ten sposób zdjąć kurtkę. Kiedy z trudem ją już zawiesiłam, ze zdziwieniem spojrzałam na jego szalik.
- Szalik...nie zdejmujesz? - przekrzywiłam głowę.
-Nie, lepiej żebym go miał na sobie.
-Boli Cię gardło? - zapytałam z lekkim niepokojem w głosie.
Chłopak pokręcił głową i zdjął buty. 
-Okej, nie wnikam... ej właśnie! Bo wczoraj pożyczyłam od kuzyna film i tak sobie myślę... oglądnąłbyś z mną? Założyłam się, że wytrzymam do końca, co prawda nie preferuje horrorów, ale...
-W porządku - chłopak zaśmiał się .
Odetchnęłam z ulgą, po czym pędem poleciałam do pokoju, w poszukiwaniu filmu. Jednak wchodząc do pokoju, zobaczyłam coś o wiele straszniejszego. Mundurek leżący na moim łóżku. Przecież rodzice obiecali mi, że nie będę chodzić do szkoły z mundurkami. Szerokim łukiem ominęłam łóżko, wzięłam w dłonie płytę i wyszłam z pokoju.

<Ryu? Wene mi odjęło xD>

sobota, 11 października 2014

Od Ryoko c.d.- Ruki

-Tak; biorąc pod uwagę fakt, że jestem od ciebie wyższy, to naprawdę dziwne.- odpowiadam znudzonym głosem i ruszam przed siebie. Żwir chrzęści lekko pod naciskiem moich butów. Ah, zagrał bym sobie jeszcze w kosza. Trening zdecydowanie trwał zbyt krótko.
-Ej, stary może trochę uprzejmiej!- chłopak dogania mnie, a na jego twarzy maluje się nieskrywana niechęć.
-Nie rozumiem o co ci chodzi. Po prostu powiedziałem prawdę. Zaprzeczanie faktom rzeczywistym jest bez sensu.- unoszę dumnie głowę i wyciągam z torby piłkę do kosza. Wciąż nie mam zielonego pojęcia, jak udało mi się ją spakować, zażywszy, że ma przy sobie książki, stój i buty na trening.
Podrzucam kulisty przedmiot do góry i zaczynam nim obracać na jednym palcu.
-O rany, już nie mogę się doczekać pierwszego meczu! Ale będzie jazda!- patrzę z ukosa, na zbyt ekscytującego się chłopaka i w tedy całkiem niedaleko, dostrzegam grupę rozhisteryzowanych nastolatek otaczających kogoś szerokim wiankiem. A tym kimś jest nie kto inny jak…
-Kise Ryota! O, boże! Daj mi swój autograf!
-Kocham cię Kise! Kocham!
-Ja tu stałam!
-Przestań! Byłam pierwsza! Kise! Tu jestem!
Zatrzymuję się raptownie i łapię piłkę. Ruki, też staje i patrzy to na mnie to, na oblezionego przez dziewczyny chłopaka.
Zaciskam zęby. Grałem z nim raz podczas turnieju ulicznej koszykówki i mimo, że byłem w szczytowej formie nic nie udało mi się zdziałać. Przegrałem. To jednak zdarzyło się cały rok temu. Teraz jestem znacznie lepszy… w dodatku odkryłem swój talent.
-Kise!- laluś patrzy wprost na mnie lekko zdziwiony. Podrzucam piłkę do góry i znów zaczynam ją kręcić.- Jeden na jeden, czy może cykasz?- chłopak uśmiecha się półgębkiem po czym wychodzi z kręgu dziewczyn. Jest niższy ode mnie chyba centymetr, ale z takiej odległości trudno dokładnie powiedzieć.
-Znam cię, ale wybacz nie kojarzę imienia.
-Kageyama Ryoko.
-Aaa, to ty mnie po meczu uderzyłeś w twarz. Nawet nie wiesz jak bolało!- Kise jest po prostu dzieciakiem. Nie umie się zachowywać poważnie, w dodatku cały czas narzeka. Ale na boisku… na boisku to potwór…
-Gramy?- pytam jeszcze raz, a Kise uśmiecha się jeszcze szerzej.
-A czemu by nie?

<Ruki? Wiem takie trochę bez sensu xD>

Od Ryu c.d. Akame

Byłem pod wrażeniem. Również mógłbym przyrzec, że przez twarz trenera przeszedł cień niedowierzania, gdy tak łatwo i lekko wykonała wsad.
Odwzajemniłem uśmiech.
-Nie ma za co. To może to uczcimy? Co powiesz na kawę i ciastko?
*
Usiedliśmy przy stoliku obok okna. O tej porze kawiarnia była prawie pełna, ale udało nam się zamówić i po chwili niziutka kelnerka przyniosła nam napoje na srebrnej tacce. Odchodząc potknęła się o brzeg dywanu i zachwiała. Byłaby upadła, ale w ostatniej chwili chwyciłem ją za dłoń i przytrzymałem. Dziewczyna zarumieniła się, wymruczała coś cieniutkim głosem i szybko uciekła do kuchni. Zadowolony z siebie skierowałem wzrok na Akame.
-No, to myślę, że teraz się będziemy częściej spotykać, co nie? Mam tylko nadzieję, że nie jestem taki słaby. Przecież wstyd by było, gdyby mnie dziewczyna pokonała! –zaśmiałem się-Ale tak serio, to wyglądasz niepozornie. Mam nadzieję, że nie obrazisz się na naszego trenera za to, co dziś powiedział.  Nie masz typowej budowy koszykarza. Ale nie mówię, że to źle! Umięśnione dziewczyny nie wszystkim się podobają, a ty tak wyglądasz dobrze. Masz szczęście.-skrzywiłem się lekko.
-A co? Ty nie jesteś zadowolony z tego, jak wyglądasz?- zaciekawiła się.
-eeee…. Nie żeby jakoś niezadowolony, ale.. ah, nieważne.
Jakoś nie lubiłem opowiadać o moich kompleksach. Zwłaszcza, że były efektem mojej prywatnej głupoty. I innych kompleksów…. Cóż. Takie małe, błędne koło mojego życia.

Zapłaciłem za nas i wyszliśmy na zewnątrz. Chwilę szliśmy w milczeniu. Minąłem przystanek, na którym powinienem wsiąść  w autobus. Jakoś tak dobrze mi się szło i nie czułem potrzeby duszenia się w przeludnionym pojeździe.
-Etto… daleko masz jeszcze do domu?- zacząłem-Chcesz, żebym cię odprowadził?

<Akame?>

Od Kaoru c.d.- Gilberta

Gilbert ciągnie mnie do swojego pokoju i z wyszczerzonymi zębami oznajmia: „Wybierz sobie prezent urodzinowy!”… Nosz kurde, spodziewałam się chyba wszystkiego, ale i tak stoję z otwartymi ustami i nie mam zielonego pojęcia jak zareagować…
Szczerze powiedziawszy… nigdy w całym swoim, niezbyt długim życiu nie spotkałam się z czymś takim…
Pokój wyglądałby w miarę normalnie gdyby nie góry… DOSŁOWNIE GÓRY pluszaków…
Kolorowe misie, rozmaitej wielkości; puchate koty o szklanych oczach; naturalnych rozmiarów psy z wywieszonymi językami…
Trudno mi pod tymi wypchanymi zwierzakami dostrzec zarys biurka, szafy, czy łóżka. Tu po prostu wszystko tonie… łącznie z przekonaniem, że Gilbert jest w miarę zdrowy psychicznie…
-No…? Wybrałaś? Już? Któregoś?- dziwak zaciąga każde słowo jakby postawił dwa pytajniki za dużo.
Przełykam ślinę i zastanawiam się jak powinnam zareagować. Nie chcę urazić chłopaka, bo go… lubię, ale... Nosz kurde… Co powinnam zrobić? Udać, że tak wygląda pokój każdego normalnego nastolatka?
-Gilbert…- zaczynam, ale oto nadchodzi zbawienie; ktoś dzwoni do drzwi.
Dziwak wypada z sypialni niczym oparzony i czym prędzej biegnie otworzyć pierwszym gościom. Oczywiście szarpie tak gwałtownie za klamkę, że wszyscy po prostu wpadają do środka, przewracając stojak na płaszcze.
-Witamy na naszej zajebistej domówce!- Gilbert wykrzykuje uradowany i klepie jakiegoś bruneta po plecach. Okazuje się być to mój nowy znajomy z klasy- Ogiwara.
-Cześć i czołem! Przynieśliśmy dwie zgrzewki piwa tak na wszelki wypadek, gdybyście wy zapomnieli.- chłopak wymienia porozumiewawcze spojrzenia z dziwakiem po czym jakiś mięśniak wnosi do środka rzeczone paczki,
Robię się czerwona na twarzy. Czy tylko ja tutaj myślę? Przecież wyraźnie zaznaczyłam, że nie chcę alkoholu na tej imprezie! Nie chcę!
Zagryzam wargę i krzyżuję ręce… jestem taka wściekła…
-Wyluzuj Kaoru! Zobaczysz, będzie świetnie.- Gilbert próbuje mnie objąć ramieniem, ale go odpycham i obrażona idę pomóc Ludwigowi wynieść na zewnątrz głośniki.
Brat dziwaka kiwa głową w milczeniu, oznajmiając w ten sposób, że mnie rozumie. Ja jednak przewracam tylko oczami i zabieram się do wynoszenia kabli itp.

<Cuś tak nudno. Gilbert musisz rozkręcić tą imprezę xD>